Ogłoszenia drobne

Nie ma co udawać, wygląda na to, że blog samoistnie wpadł w stan zawieszenia. Jeszcze nie postawiłam na nim krzyżyka. Jeszcze liczę, że pewnego dnia, jak wena i czas dopisze, wrócę do mojej Sky. Ale na razie... przerwa trwa, co zrobić.

piątek, 29 marca 2013

Rozdział trzynasty


Jak tylko wyszłam z Instytutu, dostrzegłam znaną  mi już strzechę loków skąpaną w bladym świetle latarni po drugiej stronie ulicy. Pomachałam Tallulah, żeby dać znać, że ją zauważyłam, i ruszyłam w stronę najbliższego przejścia dla pieszych.
Na miejscu okazało się, że obok czarownicy stała jeszcze jedna dziewczyna o długich, jasnych, falowanych włosach. Marigold.
- Co ona tutaj robi?! – zapytałam na wstępie, nawet nie kryjąc wrogiego tonu w moim głosie. Zabierać Marie do kryjówki Podziemnych… zabierać Marie gdziekolwiek, skoro jeszcze niedawno leżała bez sił po ataku demona… to skrajnie nieodpowiedzialny pomysł.
- Hej, hej, spokojnie. – Tallulah wyciągnęła ręce w pokojowym geście. – Miejsce, do którego idziemy, jest zupełnie bezpieczne dla Przyziemnych. Ciągle się tam kręcą całe tłumy. A Marie ma dość sił, żeby spędzić dwie czy trzy godzinki na własnych nogach, nie musisz na nią tak chuchać. Założę się, że wcale nie miałabyś ochoty zostać ze mną sam na sam.
Tu przyznałam jej rację. Nie byłam pewna, czy bez Marie w roli mediatorki nie skoczyłybyśmy sobie do gardeł.
Tallulah zlustrowała mnie od stóp do głów i westchnęła ciężko.
- Mogłam się tego spodziewać – powiedziała zbolałym głosem. – Co ci mówiłam o stroju, hm?
Rzeczywiście, moja marna próba ubrania się „imprezowo” okazała się naprawdę żałosna w porównaniu z wyglądem dziewczyn. Najwyraźniej nowojorska definicja imprezy odbiegała znacząco od wszystkiego, co znajdowało się w mojej szafie. I tak Marigold miała na sobie ciemne, dopasowane dżinsy, zestawione z długą bluzką na grubych ramiączkach, gęsto pokrytą małymi, plastikowymi kółeczkami, które odbijały każdy złapany promień światła, skrząc się srebrzyście na całej powierzchni. Z kolei Tallulah ubrała niezwykle krótką sukienkę, odsłaniającą całe ramiona i dekolt, utrzymaną w kolorze głębokiej, nasyconej czerwieni. W moim odczuciu charakter stroju psuł masywny zamek błyskawiczny biegnący przez całą jego długość w centralnej części, ale Tallulah chyba takie dziwactwa nie przeszkadzały. Podobne wrażenie robiły na mnie jej buty, sięgające za kolana, wykonane z lśniącej skóry i sznurowane z przodu. Rzecz jasna, zakończone były wysokim, cieniutkim obcasem. Całości obrazu dopełniały dziwaczne rajstopy z czarnej siateczki o sporych oczkach oraz ozdoba na szyi, coś w rodzaju skórzanej obroży.
W takim towarzystwie wyglądałam, jakbym spadła z księżyca w swojej grzecznej, długiej spódnicy, a spojrzenie Tallulah zdecydowanie to potwierdzało.
Otworzyłam usta, żeby spróbować się wytłumaczyć, ale czarownica tylko machnęła ręką. Chwyciła mnie za ramię i pociągnęła w kierunku parku, a Marigold posłusznie podreptała za nami.
Tallulah wciągnęła mnie w gęste skupisko krzaków, rozejrzała się dookoła i kiedy uznała, że nikt nas nie podgląda, stwierdziła radośnie, że trochę mnie poprawi. Wzdrygnęłam się na myśl o stroju podobnym do jej ubrań, ale postanowiłam być dzielna. Musiałam wreszcie dostać się do nowojorskich Podziemnych, a skoro obowiązywała wśród nich taka dziwna etykieta… pozostawało mi tylko potulnie się dostosować.
Czarownica zauważyła moje sztylety, ukryte pod spódnicą.
- Pozwolisz…?
Nie czekając na moją reakcję pożyczyła sobie jeden z nich. Następnie przyłożyła go do jakiegoś losowego punktu na wysokości połowy moich ud, zdaje się, że przedziurawiła przy tym materiał, i wymruczała coś pod nosem. Błysnęło, błękitna iskra przeszła z jej dłoni przez ostrze i zapłonęła bladym, zimnym kręgiem dookoła moich nóg. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, po którym dolna część spódnicy zwyczajnie zniknęła, a ja nagle miałam nogi odsłonięte w nie mniejszym stopniu niż Tallulah. Podobną czynność powtórzyła przy mojej bluzce, która z prostego t-shirtu przeistoczyła się w top z tylko jednym ramiączkiem. Jakby tego było mało, wynalazła gdzieś błotnistą kałużę, w której zamoczyła palec i namalowała dziwny wzór na resztce mojej spódniczki. Obrazek zapłonął podobnym błękitnym ogniem i po chwili materiał stał się bardziej elastyczny, nieco śliski, ciaśniej opleciony dookoła nóg. Kolejny wzór wylądował na bluzce, tym razem wykonany ze zwykłej ziemi, co poskutkowało zmianą koloru tkaniny na czerń. Miałam wrażenie, że gdzieniegdzie dostrzegałam na niej srebrzyste błyski, ale może tylko mi się wydawało. Na koniec Tallulah zajęła się moimi butami. Położyła na noskach po złamanej gałązce, posypała odrobiną jakiegoś brudnego piachu i z wyrazem wielkiego zadowolenia na twarzy pstryknęła palcami. W następnym momencie zachwiałam się na nogach. Moje stopy wieńczyło dokładnie to, czego tak bardzo się obawiałam – bardzo ładne, bardzo wysokie i bardzo niestabilne granatowe szpilki, pokryte silnie błyszczącymi drobinkami.
- O nie. Wiele mogę znieść, ale tego po prostu nie dam rady. Ona – wskazałam na Marie, która cały czas stała obok i przyglądała się sztuczkom Tallulah z wyraźnym zafascynowaniem – może mieć płaskie buty! – Rzeczywiście, Marigold miała na sobie czarne, skromne buciki, głęboko wycięte, ale pozbawione takich irytujących akcentów jak ogromne obcasy.
- Słońce, balerinki nie będą ci pasowały do tej spódniczki – cmoknęła Tallulah z przyganą. – Musisz w niej podkreślić nogi. Przymknij oczy, to spróbujemy ci zrobić jeszcze jakiś makijaż – poleciła.
Jęknęłam cicho, ale nie próbowałam więcej się sprzeciwiać. Chciałam jak najszybciej mieć to za sobą i wreszcie przejść do właściwiej części planu. Tallulah znowu mnie czymś pomazała. Wolałam nawet nie wiedzieć, jakie paskudztwo uznała za właściwie dla mojej twarzy, ale już po chwili poczułam mrowienie, które musiało oznaczać działanie czaru. Otworzyłam oczy i po zachwycie na twarzy czarownicy domyśliłam się, że teraz wyglądałam podobnie jak ona czy Marie, z podkreślonymi na ciemno oczami, pałającymi różem policzkami i pomalowanymi ustami.
- Jak ci się podoba? - spytała przyjaciółkę.
- Jest idealnie – oświadczyła Marie z uśmiechem, w którym wyczytałam cień pobłażliwości. Chyba tylko Tallulah była tak zakręcona na punkcie dziwnych strojów.
- Świetnie, to znaczy, że teraz możemy już iść. – Wyciągnęłam je obie z krzaków na ciemniejącą parkową alejkę. – Prowadź.
- Sekundkę. Powinnaś jeszcze pozbyć się tego. – Tallulah wskazała na wystające spod króciutkiej spódniczki ostrze sztyletu.
Zaklęłam cicho.
- Nie ma mowy – warknęłam. – To najważniejsza rzecz, jaką mam przy sobie.
- No to musisz się liczyć z tym, że niełatwo będzie ci wzbudzić zaufanie. Już sam fakt bycia Nefilm nie ułatwia ci zadania, ale z nożem w pogotowiu nie przekonasz do siebie nikogo.
- Więc zrób coś! Oddaj mi moją spódnicę, nie wiem, cokolwiek…
Po chwili namysłu Tallulah rzuciła jakieś zaklęcie, po którym broń stała się niewidoczna, choć wciąż czułam jej dotyk na udzie. Sprytne. Taki niewidzialny oręż mógłby stać się niespodziewanym atutem w walce. Zdecydowanie warto byłoby skorzystać z takiego czaru przy poważniejszych okazjach.
W drodze do metra – już powoli się przyzwyczajałam, że w Nowym Jorku trudno gdziekolwiek dotrzeć pieszo, jeśli nie chce poświęcić się na to całego dnia – dziewczyny wyjaśniły mi, że idziemy do klubu, w którym stykają się dwa światy. Z jednej strony pojawiali się tam zwyczajni, niczego nieświadomi Przyziemni, szukający dobrej zabawy w niecodziennym klimacie, z drugiej zjawiały się magiczne stworzenia wszelkiego rodzaju, od wampirów i wilkołaków przez Nefilim… aż po demony.
- Czasem zdarzy im się tam zajrzeć – wyjaśniła beztrosko Tallulah. – Ale nawet jeśli jakiegoś zobaczysz, nie próbuj wszczynać zamieszania. Tym razem lepiej skup się na tym, co zamierzasz zrobić… Hej, co ty właściwie zamierzasz zrobić?
Szeptem, żeby przypadkiem nikt z pasażerów mnie nie usłyszał – choć tak naprawdę to nazwisko nic by im nie powiedziało – wyjaśniłam, że poszukuję jakiegokolwiek śladu Valentine’a Morgensterna.
- Próbujesz znaleźć Nocnego Łowcę, który parę lat temu narobił kłopotów… i umarł? – zdziwiła się Tallulah.
- Masz trochę nieaktualne informacje. Okazało się, że wcale nie jest taki martwy, jak Clave by sobie życzyło… i może narobić czegoś, przy czym poprzednie kłopoty to zaledwie drobny wybryk.
Liczyłam, że Podziemni, których spotkam w klubie, okażą się uważniej śledzić najnowsze plotki. W tej sytuacji byłabym nawet gotowa grzecznie rozmawiać z demonami, gdyby się jakieś trafiły – odnosiłam wrażenie, że to właśnie one mogą najwięcej wiedzieć o Valentinie.
Na następnym przystanku Marie oświadczyła, że musimy wysiadać, i po chwili znalazłam się na kolejnej typowej nowojorskiej uliczce, z gęsto poustawianymi kilkupiętrowymi budynkami po obu jej stronach. Przed jednym z nich utworzyła się spora kolejka młodych ludzi w nawet bardziej wymyślnych strojach niż nasze. Migający na niebiesko szyld głosił, że klub nosił nazwę Pandemonium. Całkiem trafną biorąc pod uwagę to, czego się już o nim dowiedziałam.
Marigold poprowadziła nas na koniec kolejki. Perspektywa długiego oczekiwania wcale mnie nie zachwyciła, ale ogonek posuwał się całkiem sprawnie. Dziewczyny pogrążyły się w rozmowie na swoje tematy. Wyłapując nieuważnie niektóre fragmenty wywnioskowałam, że Tallulah uczęszczała razem z Marie do zwykłej, ludzkiej szkoły. Jednocześnie prześlizgiwałam się wzrokiem po tłumie w kolejce, próbując już na wejściu wypatrzyć kogoś interesującego. Wydawało mi się, że w pewnym momencie dostrzegłam błysk wampirzych kłów.
Wreszcie dotarłyśmy do wejścia, gdzie mężczyzna w przybrudzonej, opinającej się na potężnych mięśniach koszulce zmierzył nas znudzonym spojrzeniem i machnięciem ręki wskazał wnętrze klubu. Tallulah uśmiechnęła się z satysfakcją. Wzięłam głęboki wdech i zrobiłam krok do przodu, prosto do nowojorskiego królestwa dobrej zabawy dla każdego możliwego stworzenia.
Każdego oprócz mnie. Wnętrze klubu wywołało we mnie raczej chęć ucieczki niż poddania się nastrojowi. Panowała tam ciemność przerywana migającymi, zbyt jaskrawymi światłami, od których natychmiast zakręciło mi się w głowie; salę spowijały kłęby białawego dymu, a dudniąca parodia muzyki raniła uszy. Centralną część pomieszczenia zajmowali ciasno stłoczeni ludzie, wykonujący dziwaczne, nerwowe ruchy. Bliżej ścian, na tyle, na ile mogłam widzieć przez przerzedzające się gdzieniegdzie opary, ustawiono stoliki i różnego rodzaju siedzenia, lecz większość z nich wyglądała na zajętą. Tuż przy wejściu, po mojej lewej stronie, ciągnęła się długa lada, przy której obsługa podawała coraz to nowe napoje spragnionym klubowiczom.
Nigdy w życiu nie widziałam takiego miejsca.
- I co… teraz? – spytałam bezradnie. Miałam wrażenie, że mój głos zniknął w kakofonii dźwięków.
Tallulah nachyliła się bliżej.
- Co mówisz?! – wrzasnęła prosto do mojego ucha.
- Pytam co teraz! – powtórzyłam głośniej. Trudno było tu liczyć na spokojną rozmowę.
- Baw się! – poleciła czarownica. Łatwo powiedzieć. – Zachowuj się jak wszyscy!
Tallulah popchnęła mnie w kierunku zatłoczonego parkietu. Zachwiałam się pod impetem pchnięcia, szybko jednak odzyskałam równowagę i spróbowałam zachować spokój, wciskając się między tańczących. Postanowiłam po prostu ich naśladować.
Szybko podłapałam podstawowe ruchy. Wystarczyło kręcić biodrami, wyginać tułów, przestępować z nogi na nogę, nie ruszając się jednak przy tym z miejsca, od czasu do czasu nie zaszkodziło użyć też rąk. Jednostajne pulsowanie muzyki wskazywało banalny rytm, każdy kolejny utwór brzmiał właściwie tak samo. W rozbłyskach kolorowego światła widziałam osobliwe, wymalowane twarze dookoła mnie, zanim jednak zdążyłam komuś dokładniej się przyjrzeć, światło gasło lub zmieniało kierunek, czasem buchał też gęstszy dym, całkowicie ograniczając widoczność. Momentami czułam innych tańczących ocierających się o mnie, innym razem znowu to ja kogoś uderzałam, gubiąc się w sekwencji pozbawionych sensu ruchów. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że zachowywałam się co najmniej idiotycznie, a nie mniej głupio wyglądałam.
Wreszcie uznałam, że tyle wystarczy. Przecisnęłam się między ludźmi w stronę najbliższej ściany, oparłam o nią i wzięłam głęboki oddech – choć zamiast dopływu zbawiennego tlenu poczułam tylko lekko duszące kłęby sztucznego dymu. Cały ten pomysł był beznadziejny. Owszem, Pandemonium wibrowało magią, ale zupełnie nie potrafiłam się tu odnaleźć.
Podpierałam ścianę, walcząc z falami mdłości i poczuciem upokorzenia. Najchętniej wróciłabym do swojego cichego, równomiernie oświetlonego pokoiku, lecz… Valentine. Ta jedna myśl trzymała mnie na miejscu, nakazując walkę z naturalnym instynktem ucieczki z tego piekła. Nie mogłam wyjść nawet nie próbując z kimś porozmawiać, nie miałam jednak pojęcia, jak w ogóle zacząć. Niedaleko widziałam ciasno splecioną parę, obściskującą się w kącie sali. Dziewczyna co prawda wyróżniała się dzięki wściekle czerwonym włosom, ale była zwykłą Przyziemną. W tłumie zbitym na parkiecie musieli znajdować się jacyś Podziemni, lecz brakowało mi odwagi, by tam wrócić. Pozostawało mi przyjrzeć się ludziom okupującym stoliki. Nogi miałam jednak jak z waty i nie potrafiłam ruszyć się z miejsca.
- Fajne tatuaże! – krzyknął jakiś chłopak w podziurawionych spodniach. Zniknął w tłumie, zanim zorientowałam się, że chodziło mu o moje Znaki, gęsto oplatające ramiona.
Mogłabym być jedną z nich. Dziewczyną w wysokich obcasach i z tatuażami, kolejną z tłumu imprezowiczek. Podejść kogoś niezauważenie, wdać się w pozornie niewinną rozmowę, może wyciągnąć go w jakieś spokojniejsze miejsce, by zadać kilka ważniejszych pytań i nie uronić ani słowa z odpowiedzi. To brzmiało tak prosto, tak pewnie wyobrażała to sobie Tallulah. Tylko że ja… nie potrafiłam. Nie umiałam wczuć się w atmosferę, zachowywać się tak jak inni, potrzebowałam przewodnika, pomocy. Sama mogłam tylko stać pod ścianą, wymyślać sobie od idiotek, a jednocześnie dziwić się nad głupotą tego świata.
Po pewnym czasie, który wydawał mi się wiecznością, ale w rzeczywistości trwał pewnie zaledwie kilka chwil – spróbowałabym mierzyć go ilością piosenek, ale rzadko kiedy mogłam zauważyć między nimi większą różnicę, więc ciągle gubiłam się w rachunkach – z tłumu tańczących odłączyła się postać, której górna część stroju aż raziła w oczy zmieniającymi się różnobarwnymi rozbłyskami. Dopiero kiedy stanęła tuż przede mną, rozpoznałam Marie, Marie roześmianą i z błyszczącymi oczami. Ona chyba lepiej rozumiała ten rodzaj zabawy.
- Hej, co tak stoisz sama? Wszystko w porządku? – zapytała troskliwie.
Wyjaśniłam jej pokrótce, jak bardzo nie pasuję do miejsca takiego jak to. Czułam, że zdzieram sobie gardło, żeby moje słowa były w ogóle słyszalne dla osoby stojącej kilka centymetrów ode mnie.
Wtedy Marie postanowiła mnie gdzieś zaprowadzić, a ja kurczowo trzymałam się jej dłoni, żeby nie zgubić jej w tłumie obcych postaci. Po chwili stanęłyśmy przed obliczem Tallulah, która siedziała przy barze i śmiała się do rozpuku, słuchając jakiegoś faceta z, jak zauważyłam, tatuażami, czyli zwykłymi obrazkami, w których nie mogłam dopatrzyć się ani krzty magii. Na nasz widok odprawiła go skinięciem dłoni.
Marigold coś jej wytłumaczyła, wskazując na mnie, ale znajdowałam się za daleko, by słyszeć choćby słowo. Byłam przy tym zbyt zajęta staniem jak kołek i czuciem się jak idiotka. Tallulah uśmiechnęła się przewrotnie. Wezwała barmana, zamieniła z nim kilka zdań, po czym wylądowała przed nią szklaneczka wypełniona wściekle różowym płynem.
- Wypij to. – Wręczyła mi napój.
Zrobiłam wielkie oczy.
- Co to jest? – zapytałam podejrzliwie. Słyszałam wystarczająco dużo historii o magicznych napojach, które powodowały przykre konsekwencje, żeby zachować ostrożność.
- Nic strasznego, nie bój się. Poczujesz się lepiej.
Ta perspektywa brzmiała kusząco, ale intensywny kolor wcale mnie nie przekonywał.
Tallulah wyraźnie widziała moje wahanie.
- No co, nie ufasz mi?
Szczerze mówiąc… nie, nie ufałam szalonej czarownicy, poznanej zaledwie kilka godzin temu. Ale… Mój wzrok spoczął na Marie, pogodnie uśmiechniętej za plecami przyjaciółki. Jej… być może… jej potrafiłabym zaufać.
Wypiłam całą zawartość szklanki jednym haustem. Smakowała dziwnie, wyczuwałam w niej nutki zgniłej słodyczy, a po przełknięciu pozostawiała w ustach palącą ostrość. Wolałam nie pytać, co to właściwie było.
Tallulah pociągnęła nas obie na parkiet. Nie protestowałam. Znacznie lepiej czułam się w ich towarzystwie niż samotnie pod ścianą. One wiedziały, jak się tu bawić, a ja odnosiłam wrażenie, jakby ich swoboda udzielała się i mnie.
Znowu tańczyłam, wykonywałam te same ruchy, co poprzednim razem, ale już nie wydawały mi się śmieszne i pozbawione sensu. Słyszałam muzykę, hipnotyczny, wszechogarniający rytm, który przenikał mnie całą i wyzwalał nieznane pokłady energii. Ciało samo reagowało odpowiednimi posunięciami, wystarczyło zrzucić ograniczające mnie bariery, a zaczęłam czuć. Teraz nie musiałam podpatrywać innych, mogłabym zostać na parkiecie zupełnie sama i wiedziałabym, co robić. Jednak miałam koło siebie znajome twarze Marigold i Tallulah, które, byłam tego pewna, odczuwały to samo co ja i w ten sposób, dzięki przynależności do jakiejś wspólnoty, to wszystko nabierało jeszcze więcej sensu. Szybko zrobiło mi się gorąco, ale nie obawiałam się zmęczenia. Z moją kondycją Nefilim mogłabym bez trudu przetańczyć całą noc na najwyższych obrotach.
Nie miałam już żadnych hamulców. Moje ciało poruszało się swobodnie, zgodnie ze wskazaniami muzyki, końcówki włosów smagały mnie po twarzy, a ja zapomniałam o całym świecie. Liczyło się tylko tu i teraz. Przestałam martwić się obcasami – przyzwyczaiłam się do innego ułożenia stopy, a zdawałam sobie sprawę, że wyglądam w nich oszałamiająco. Stało się to nagle źródłem niesamowitej radości – tańczyć najlepiej i być najpiękniejszą, bo tak, według tutejszych kryteriów mój skąpy strój okazywał się piękny i cieszyłam się, że Tallulah nie pozwoliła mi wejść na imprezę w poprzednich, żałośnie skromnych ciuchach. Czułam się królową parkietu, najbardziej ponętną i najsprawniejszą, królową mojego jednoosobowego show, bo przecież nikt na mnie nie zwracał uwagi, każdy zajmował się sobą, ale co z tego, w swoim własnym świecie to ja byłam naj. Ja, ja, ja. Naj, naj, naj, dudniło mi w głowie w rytm muzyki.
Nagle poczułam na nagiej skórze ramion dotyk, gorący jak sam taniec. Ktoś tańczył razem ze mną, dostosowywał swoje ruchy do rytmu mojego ciała, tak jak robiło to wiele innych par. Nie widziałam już ani Marie, ani Tallulah, ale nie przeszkadzało mi to. Dałam się prowadzić muzyce i wszystko działo się samo, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, jakbym oglądała cudze życie, bo to niemożliwe, żebym to była ja, poważna Skyeline Wayland, Nocna Łowczymi o surowych zasadach i jednym jedynym celu. Z drugiej strony czułam to wyraźnie – upajającą lekkość tańca, satysfakcję, że ktoś zwrócił na mnie uwagę, ciepłą bliskość zupełnie nieznanego chłopaka i buzujący w żyłach różowy napój.
Zdawało się, że tańczyliśmy bez końca, coraz ciaśniej przylegając do siebie w nieustannym ścisku tłumu. Oślepiające migotanie wielobarwnych świateł uniemożliwiało mi przyjrzenie się rysom partnera i nawet specjalnie się nie wysilałam, by to zrobić. Jego wygląd nie miał najmniejszego znaczenia, dopóki poruszał się w tym samym rytmie co ja.
Po jakimś czasie dopadło go zmęczenie, choć ja nie miałam nawet przyspieszonego oddechu. Chętnie zostałabym na parkiecie, ale zaciągnął mnie do baru, a ja nie protestowałam. Mówił coś do mnie, jakieś ciche słowa bez znaczenia, którym się w ogóle nie przysłuchiwałam. Odpowiadałam tylko radosnym chichotem, co wcale go nie rozgniewało. Widocznie nie pytał o nic ważnego.
Wylądowała przede mną szklanka z napojem, większa niż poprzednim razem, bliźniaczo podobna dostała się też jemu. Płyn miał złowróżbny kolor bezgwiezdnego nieba, brakowało mu słodkiego posmaku. Wypiłam jednak bez oporu, pchana niezrozumiałą gotowością do najbardziej szalonych i nieodpowiedzialnych postępków. Cóż był wart rozsądek, skoro tak dobrze się bawiłam?
Nawet tutaj, na siedząco, czułam pulsowanie muzyki w każdym skrawku ciała i nie mogłam się powstrzymać przed rytmicznym kołysaniem. Po chwili odpoczynku towarzyszący mi chłopak zgodził się wrócić na parkiet i tam znów byłam w swoim żywiole. On nie odstępował mnie na krok i kiedy zaczęło kręcić mi się w głowie od nadmiaru wrażeń zawiesiłam się mu na szyi. Od tego momentu tańczyliśmy razem, jak jeden organizm, a jego ramiona kilka razy uchroniły mnie przed upadkiem. Dzięki moim wysokim szpilkom znajdowaliśmy się na jednym poziomie, mogłam spojrzeć mu prosto w oczy, choć nie widziałam w nich nic oprócz migotliwych rozbłysków światła. Dotykaliśmy się każdym skrawkiem ciała, przyklejone do siebie nogi, brzuchy, twarze… usta. Poczułam jego usta na swoich, ciepłe i miękkie, i zdumiewająco zachłanne, ale muzyka hipnotyzowała, a kolorowe drinki uderzały do głowy, więc poddawałam się wszystkiemu bez oporu. Chłopak smakował dymem, nie sztucznymi kłębami z klubu, ale prawdziwym tytoniem. W potoku gorąca pojawiło się nagle ostre ukłucie, coś małego i gładkiego, co uderzało o zęby. Domyśliłam się, że to kolczyk w języku, w tej sali widziałam ludzi z kolczykami w każdej możliwej części ciała. Z jakiegoś powodu strasznie mnie to rozbawiło.
Coraz bardziej wieszałam się na moim partnerze. Miałam wrażenie, że nogi nie do końca współpracują z resztą mojego ciała. Chłopak musiał to zauważyć, bo z trudem zwlókł mnie z parkietu w okolice stolików. Zauważyłam wygodną, zupełnie pustą kanapę i rzuciłam się na nią z wariackim okrzykiem radości, zapominając o towarzyszu. Sufit wydawał się wirować w rytm muzyki. Parę razy przymknęłam i otworzyłam oczy, ale widok się nie zmienił, jedynie światła za każdym razem padały pod trochę innym kątem.
- Wooow – westchnęłam przeciągle. Wydałam z siebie krótki, gardłowy śmiech. Tak mi się spodobało brzmienie mojego głosu, teraz trochę zachrypniętego, że zaczęłam wykrzykiwać przypadkowe słowa podchwycone z puszczanej właśnie piosenki. W tych chwilach, kiedy milkłam i docierała do mnie muzyka, zauważałam, że trochę mijałam się z rytmem, ale i tak byłam irracjonalnie zadowolona z siebie.
Wreszcie podniosłam się do pozycji siedzącej – wirował już nie tylko sufit, lecz cała sala – i rozejrzałam się za czymś do picia. Długi taniec obudził ogromne pragnienie, a od darcia się na cały głos rozbolało mnie gardło. Zauważyłam na stole szereg szklanek różnego rozmiaru, w większości pustych, ale nie całkowicie. Pochwyciłam znajdującą się najbliżej mnie, wypełnioną do połowy ciemnoczerwonym napojem. Wypiłam łapczywie całą zawartość, rozkoszując się kojącym chłodem, potęgującym jeszcze wrażenie ostrości smaku.
- To moje – powiedział ktoś, kto nie wiadomo skąd wziął się na kanapie tuż obok mnie. Miał stalowy głos, który, choć spokojny, pozostawał doskonale słyszalny mimo muzyki.
Wybełkotałam coś w odpowiedzi – teraz nie tylko nogi, ale i usta nie chciały ze mną współpracować. Oplotłam ramiona wokół chłopaka. Zdziwiło mnie bijące od niego zimno – jeszcze przed chwilą był równie rozpalony co ja. To pewnie przez ten lodowaty napój, może to ja się wychłodziłam. A może… to nie był ten sam chłopak? Skąd mogłam mieć pewność? Przecież nie pamiętałam nawet, jak on wyglądał. Wiedziałam tylko, że nosił małą, metalową kulkę w języku. W takim razie musiałam go pocałować, wtedy go rozpoznam, a jeśli okaże się, że to nie on… będę miała nowego wielbiciela. Zachichotałam i zaczęłam szukać jego ust. Początkowo nie umiałam trafić we właściwe miejsce i obcałowałam mu pół twarzy, podczas gdy on siedział sztywno, nie okazywał żadnego zaangażowania, ale też nie próbował mnie odepchnąć. Wreszcie poczułam jego wargi, równie chłodne jak reszta ciała. Teraz to ja byłam tą zachłanną, gwałtowną, niecierpliwie poszukiwałam odpowiedzi. Nie udało mi się odnaleźć kolczyka, może go przegapiłam, a może tym razem naprawdę całowałam innego chłopaka… Co to za różnica?
Poczułam lekki ból w ustach. Oderwałam się od partnera, przejechałam dłonią po twarzy i poczułam coś lepkiego.
- Ostry jesteś – wymruczałam mu do ucha niewyraźnie.
Cały czas zachowywał się obojętnie. Nie podzielał mojego entuzjazmu, wydawało mi się, że patrzył na mnie nawet z lekką drwiną… ale nie ruszał się z miejsca.
- Trzyyymaj mnie – jęknęłam, kiedy poczułam, że kręcący się świat przyspieszył obroty.
A potem były już tylko jego chłodne ramiona.
* * *
Z ogromnymi podziękowaniami dla Ig, która sama swoją obecnością potrafi dokonać tego, co wydawało się niemożliwe. Plus Klausik, love! <3

6 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Przyznam, że mocno, ale pozytywnie zaskoczyłaś mnie powiadomieniem o nowym rozdziale. Choć na tak dobrą lekturę warto czekać kilka miesięcy i piszę to bez udawanej słodkości - po prostu szczerze. Przy okazji nadrobiłam poprzedni rozdział, w którym pojawiła się czarownica. Nie wiem dokładnie, czy ta rasa jest przedstawiana w kanonie, bo tej serii nie znam, ale domyślam się, że jednak tak. Tallulah jest... świetna! Nie ufam jej zbytnio, jednakże jako osobowość jest niezwykle barwna i zgoła inna od uroczej, anielskiej Marigold. Sky tak naprawdę chyba poczuła lekką zazdrość, bo w pewnym sensie liczyła na przyjaźń z Mari, a tu nagle się pojawia wiedźma z krwi i kości, która tę nadzieję odbiera. A według mnie Sky i Mari byłyby lepiej dobranymi przyjaciółkami. Może jeszcze takowymi zostaną, niczego nie zamierzam wykluczać. Tak czy owak, czarownica zgodziła się pomóc... I tu już przechodzę do rozdziału trzynastego. Kurczę, wypad do Pandemonium to jedno wielkie nieporozumienie. Panna Wayland pewnie będzie żałować tego do końca życia już po otrzeźwieniu. Ale po kolei. Faktycznie, jak na standardy Nowego Jorku Skyeline ubrała się dość... biednie. Może nie biednie, ale niczym na przechadzkę po parku, nie do klubu. Czary Tallulah dodały jej znacznej pewności siebie oraz seksownego "looku". Sky jednak znacznie się przeliczyła, sądząc, że w klubie odnajdzie to, czego szukała i zdoła wypełnić swojego zadania. Przede wszystkim nie liczyła na zderzenie z tak ciasną masą ludzką (i nieludzką, gwoli ścisłości), migoczącymi światłami (też tego nie znoszę) i pulsującą, tętniącą w każdym skrawku ciała muzyką. Z początku widać, że nie jest zupełnie przekonana, ale zamiast rozglądać się za kimś podejrzanym, wkroczyła na parkiet. Później ten drink... Który sprawił, iż konkretnie się rozkręciła i straciła kontrolę nad własnym ciałem. Sky, naprawdę się temu poddałaś?! I pięknie zaszalałaś... Mimo to nie mam zamiaru jej osądzać, bowiem jest nastolatką, jakkolwiek. Końcówka dała mi wiarę, że jednak Sky po pijanemu natrafiła na kogoś ciekawego - ale chyba szukała wilkołaka, nie wampira, a takim zapewne jest zimny jegomość. Jestem ogromnie ciekawa, gdzie obudzi się Sky i co zrobi dalej.
      Prawdę mówiąc, brakowało mi w ostatnich rozdziałach Jace'a, Isabelle, Alexa i innych. Ja rozumiem, że obecnie Sky nie żyje z nimi najlepiej, ale bądź co bądź, są oni dość ważnymi postaciami i chciałabym o nich poczytać. Zwłaszcza o niesfornym Jonathanie. Ale poza tym tęskniłam za Twoim niesamowitym opowiadaniem, stylem. Żałuję, że nie u każdego mogę przeczytać tak świetne teksty, a ci, którzy piszą genialnie, z reguły rzadko publikują.
      Chciałabym też odnowić kontakt z Tobą, Cass. Z chęcią poklikałabym z Tobą na gadu, bo już chyba pół roku się do mnie nie odezwiesz ani słowem. Mam nadzieję, że Twój powrót do blogsfery tym razem okaże się trwalszy, co? :) Całuję ślicznie ;***

      Usuń
    2. Miałam jeszcze napisać, że w ogóle nie można odczuć Twoich przerw między pisaniem... Jesteś miszczem! <3

      Usuń
    3. Dziękuję bardzo za tak szybki i tak miły komentarz, kochana ;*
      Rzeczywiście, na moje rozdziały czasem naprawdę sporo się czeka i mnie samą bardzo to martwi, ale, cóż, chyba nie mam dość siły woli czy czegoś tam, żeby to skutecznie zmienić. Za to wciąż konsekwentnie siedzę w jednym miejscu i choć powoli, to idę do przodu, więc przynajmniej tyle dobrego ;)
      Owszem, czarownicy istnieją w kanonie, reprezentowani przede wszystkim przez wspomnianego gdzieś tu jednym zdaniem Magnusa, choć Tallulah jako taka to już mój własny wymysł. I cieszę się bardzo, że przypadła Ci ona do gustu, bo sama bardzo ją lubię, nie wiem, czy nie najbardziej z moich postaci. I rzeczywiście, jej istnienie było nieprzyjemnym zaskoczeniem dla Sky, choć sama pewnie nie nazwałaby tego zazdrością o potencjalną przyjaciółkę, w końcu nie tego szuka… Chociaż tak naprawdę przydałoby się jej trochę otworzyć i komuś zaufać.
      Powiem szczerze, że byłam bardzo ciekawa (i lekko zaniepokojona) jak zostanie odebrany ten rozdział, w końcu dosyć mocno odbiega on nastrojem od pozostałej części opowiadania.
      Faktycznie, kanonicznych postaci w tej chwili mamy tu jak na lekarstwo, Sky bardzo starannie ich unika, choć spokojnie, nie będzie jej się ta sztuka udawała w nieskończoność. Chyba mi samej też trochę przyjemniej się pisze o postaciach, którymi od początku do końca mogę kierować według własnej wizji, więc następnym razem pewnie dwa razy się zastanowię, zanim napiszę ff. Ale już niedługo pojawią się pierwsze przebłyski powrotu Jace’a i spółki, a za jakiś czas ich rola w fabule znowu wzrośnie ;)
      Ech, też mam takie wrażenie, że z wiekiem większość osób, które czytuję, zaczęła bardzo rzadko publikować i ogólnie mam poczucie, jakby ten cały otaczający mnie kawałek blogowego świata trochę chwiał się w posadach. W każdym razie niezwykle mi miło, że zaliczasz mnie do tego zaszczytnego grona dobrze piszących, to dla mnie naprawdę wielkie wyróżnienie ;* I przepraszam, rzeczywiście trochę nieuchwytna się ostatnio stałam, postaram się odezwać jak Cię zobaczę na gadu ;*
      I jeszcze raz dziękuję ogromnie za taką ilość miłych słów odnośnie mojego pisania ;* Całuję <3

      Usuń
  2. Nie masz własnego pomysłu że piszesz opowiadanie na podstawie książki?
    Moim zdaniem to trochę żałosne że nie wymyślasz coś sama tylko korzystasz z pomysłu innej osoby.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nie słyszałeś/słyszałaś nigdy o takim zjawisku jak fan fiction? Mnóstwo osób tworzy opowiadania oparte na książkach czy filmach, niewątpliwie najpopularniejszy jest tu Harry Potter, ale pojawia się też wiele innych tytułów. Sam fakt, że autor wykorzystuje pewne gotowe elementy – takie jak świat czy niektórzy z bohaterów – nie oznacza, że nie potrzebuje w ogóle żadnego pomysłu, w końcu coś z tymi postaciami trzeba robić, prawda? Ponadto można wprowadzić parę własnych bohaterów, rozwinąć świat daleko dalej, niż jest to ukazane w oryginale, naprawdę, opcji jest mnóstwo i istnieją ff równie dobre, co opowiadania wymyślane od podstaw.
      Moje poprzednie opowiadanie było oparte na całkowicie własnym pomyśle. Potem zapragnęłam spróbować swoich sił w fan fiction, miałam akurat pewną wizję wychodzącą z przeczytanej książki, więc czemu nie? Piszę przede wszystkim dla przyjemności, a także po to, by się rozwijać, ulepszać styl, wiarygodnie przedstawiać bohaterów i tak dalej. Być może kiedyś, za kilka lat, będę chciała wydać własną książkę napisaną, oczywiście, według własnego pomysłu. Teraz jednak, póki wciąż się uczę i piszę na blogu, mam najlepszą okazję, by popróbować tworzenia fan fiction. Wbrew pozorom to nie niesie za sobą samych ułatwień – owszem, pewne elementy są już gotowe, ale właśnie przez to nie zawsze możesz wymyślać co tylko Ci się podoba, musisz trzymać się pewnych ram kanonu. A co będzie dalej? Może napiszę coś własnego, a może będę miała ochotę na kolejne ff, różne pomysły chodzą mi po głowie.
      Oczywiście, nie musi Ci się podobać idea fan fiction, nikt Cię nie zmusza, żebyś takie opowiadania czytał/czytała. Jednak warto mieć świadomość, że coś takiego istnieje, tworzy w ten sposób mnóstwo osób, a sam fakt, że opierają się na książkach, nie znaczy od razu, że ich opowiadania są do niczego, a oni sami nie wpadli w życiu na żaden pomysł.
      Jako ciekawostkę dodam, że Cassandra Clare, autorka książki, na podstawie której piszę moje opowiadanie, sama zaczynała od tworzenia fan fiction.
      Pozdrawiam

      Usuń

Grafika

Szablon wykonała dla mnie Daf. Dziękuję!

Obserwatorzy