Ogłoszenia drobne

Nie ma co udawać, wygląda na to, że blog samoistnie wpadł w stan zawieszenia. Jeszcze nie postawiłam na nim krzyżyka. Jeszcze liczę, że pewnego dnia, jak wena i czas dopisze, wrócę do mojej Sky. Ale na razie... przerwa trwa, co zrobić.

środa, 8 sierpnia 2012

Rozdział jedenasty


Zgodnie z wczorajszym planem, dzień zaczęłam od wizyty na Brooklynie. Tym razem przezornie zabrałam ze sobą dość pieniędzy, by wystarczyło mi na bilet, a może i małą przekąskę po drodze, bowiem nie byłam pewna, kiedy wrócę do Instytutu. Dzięki temu podróżowałam już jak normalny człowiek, czyli całkowicie widoczna i bez ogromnego miecza ukrytego pod kurtką ­– nie spodziewałam się żadnej Wielkiej Bitwy, więc pozostałam przy zwyczajniejszej broni, znacznie bardziej dyskretnej. Chociaż kolejne stacje były wyraźnie oznaczone, nie mogłam pozbyć się lekkiego niepokoju, że coś przegapię. Co chwila nerwowo zerkałam na umieszczoną nad drzwiami listę przystanków. Niepotrzebnie się martwiłam, bo bez trudu rozpoznałam właściwą stację, a widok po wyjściu z tunelu metra tylko mnie w tym upewnił. Ruszyłam na spacer po osiedlu Marigold, rozglądając się w poszukiwaniu domu, zapamiętanego poprzedniego poranka. Nie spieszyłam się za bardzo, bo pogoda była przyzwoita, okolica całkiem przyjemna, a czas aż tak bardzo mnie nie gonił.
Dopiero teraz przyszło mi do głowy, że mogę nie zastać Marie w domu. Zdaje się, że Przyziemni mieli jakieś zajęcia, ciągle tak pędzili po nowojorskich ulicach, musieli gdzieś się uczyć i pracować. Przychodząc do kogoś w środku tygodnia późnym przedpołudniem wykazałam się popisową bezmyślnością. Chociaż… nie minęły nawet dwa dni od spotkania Marie z demonem. Niemożliwe, żeby tak szybko wróciła do zdrowia, zwłaszcza decydując się na domowe leczenie – mimo że jej mama wydawała się rzeczywiście obeznana z tematem, byłam przekonana, że w Instytucie wyleczono by ją znacznie szybciej i skuteczniej – więc zapewne spędza teraz cały czas w łóżku i prędko z niego nie wstanie.
Rzeczywiście, drzwi otworzono mi tuż po dzwonku, a za nimi ujrzałam podejrzliwą twarz pani Hawn.
- To ty – oświadczyła z nutą zaskoczenia.
Potwierdziłam to bardzo oczywiste spostrzeżenie. Tak, owszem, ja to ja, kimkolwiek bym była.
- Czy mogłabym zobaczyć się z Marie? – zapytałam z ujmującą uprzejmością. – Chciałabym sprawdzić, jak się czuje.
Mama Marigold od razu się najeżyła.
- Znowu? Wszędzie musicie się wtrącać? – Nie miałam wątpliwości, że mówiła o Nocnych Łowcach w ogóle. – Przecież widziałaś, że potrafię się zająć moją córką.
Myślałam, że już to sobie wyjaśniłyśmy poprzednim razem. Najwyraźniej jednak dla pani Hawn jedno ocalone życie stanowiło przepustkę do jednokrotnej wizyty w jej fortecy.
- Chronimy Przyziemnych. To nasz obowiązek, a ja nie mam wątpliwości, że dopilnowanie ich powrotu do zdrowia po ataku demona zdecydowanie należy do reszty kompetencji. To i tak spore ustępstwo, że pozwoliłam pani na leczenie Marie.
Kobieta wyglądała tak, jakby walczyła ze sobą, zastanawiając się, czy na mnie naskoczyć i wywołać poważną kłótnię, czy schować dumę do kieszeni i potulnie pozwolić mi robić to, co uważałam za słuszne.
- Chyba nie wolałaby pani, żebym przedwczoraj zaniedbała obowiązek ratowania Przyziemnych, nieprawdaż? – dodałam. Taki argument trudno byłoby jej odeprzeć.
- Zapraszam do środka – rzekła w końcu niechętnie, otwierając szerzej drzwi. – Pokój Marie jest na górze, pierwszy po prawej stronie.
Z mieszanką zadowolenia ze swojej skuteczności i żalu, że muszę wchodzić na wojenną ścieżkę z osobą, z  którą wcale nie chciałam się spierać, ruszyłam w górę schodów. Znalazłam właściwie drzwi, zapraszająco uchylone, i nieśmiało zajrzałam do środka.
Już na pierwszy rzut oka  mogłam dostrzec tu rękę Marigold. Ta część domu, jaką do tej pory widziałam, była urządzona w ciepłych, słonecznych kolorach: beże, żółcie, łagodne brązy. Tu dominował niebieski – od jasnego odcienia na ścianach, przez ciemniejsze zasłony, granatowy dywan i łóżko, nad którym wisiał piękny obraz walczącego z falami okrętu. Zauważyłam jeszcze kilka marynarskich akcentów, jak kompozycja z piasku i muszelek w wazonie na półce czy dyndająca nad biurkiem, niewielka kotwica.
- Ale tu… niebiesko – wypaliłam zamiast powitania. Byłam pod wrażeniem wystroju. Ten monochromatyczny pokój miał w sobie więcej charakteru i osobistych akcentów niż wszystkie, w których w życiu mieszkałam razem wzięte.
- Ten kolor mnie uspokaja – wyjaśniła Marigold pogodnie spomiędzy zwałów kołdry we wzór z morskich fal.
- Żartujesz, przecież ty sama z siebie jesteś oazą spokoju – zdziwiłam się.
- Dlatego dobrze się czuję w otoczeniu niebieskiego. Przy czerwonych ścianach chodziłabym ciągle podenerwowana, bo takie energetyczne kolory są trochę… męczące.
Kolejne zaskoczenie – sama nigdy nawet przez chwilę nie zastanawiałam się nad wpływem kolorów na nastrój. Istniały sobie gdzieś tam w tle, ale nie miały dla mnie większego znaczenia. Wiedziałam, że biały oznacza żałobę, a czerń to barwa naszych strojów bojowych, ale między tymi skrajnościami rozciągała się cała wielobarwna tęcza, na którą nie zwracałam żadnej uwagi. Co bym powiedziała, gdyby ktoś zapytał mnie o tak banalną rzecz jak ulubiony kolor…?
Marigold jakby czytała mi w myślach, bo przyglądając mi się uważnie, zadała mi właśnie to bardzo trudne pytanie.
Zastanowiłam się głęboko.
- Może… może… zielony – zdecydowałam w nagłym olśnieniu. Przypomniałam sobie, jak smutny wydawał się Manhattan – miejsce pozbawione gęstwiny soczystych liści – i jak bardzo ciągnęło mnie do Central Parku, gdzie drzew nie brakowało.
Marie pokiwała głową z uznaniem.
- Zielony jest niezły. Ale wolę niebieski, kojarzy mi się z morzem, a morze po prostu uwielbiam… zresztą, pewnie zauważyłaś – zaśmiała się. – Co ze mnie za gospodyni! – zreflektowała się nagle. Wskazała mi proste, drewniane krzesło. – Proszę, usiądź. Przepraszam, że wyleguję się taka porozwalana w tym łóżku, ale jeszcze czuję się za słabo, żeby w ogóle się ruszyć.
Posłusznie przycupnęłam na wskazanym miejscu.
- Wiesz, mogłabyś się przenieść do Instytutu. Jestem pewna, że tam leczenie poszłoby znacznie szybciej.
- Nie ma potrzeby, przecież doskonale sobie z mamą radzimy. Może i nie wyglądam najlepiej, gdy tak ciągle leżę, ale naprawdę, nie ma o co się martwić. Za kilka dni wszystko wróci do normy. A mama nawet wzięła sobie wolne, żeby się spokojnie mną zająć…
Pewnie jeszcze chwilę bym się upierała przy swoim, ale zauważyłam świetną okazję, by nawiązać do tematu, który pozostawał w centrum mojego zainteresowania nie mniej niż stan zdrowia Marie.
- Ciekawa jestem, skąd tak dobrze wie, jak należy się zajmować poturbowanymi przez demony dziewczętami – powiedziałam znacząco i uniosłam brwi.
Marigold westchnęła.
- To dlatego tutaj przyszłaś, prawda? Musisz wszystkiego się dowiedzieć.
Wytrzymałam jej rozżalone spojrzenie nie odwracając wzroku.
- Chciałam zobaczyć, jak się trzymasz. Przecież mogło się okazać, że te wszystkie ziółka są do niczego, a ty już wyzionęłaś ducha. Miałabym cię wtedy na sumieniu. – Twarz Marie pozostawała niewzruszona w jakimś dziwnym, smutnym zacięciu. Nie miałam pojęcia, czym ją tak uraziłam. – Ale tak, powinnam też zbadać, jak doszło do odkrycia Świata Cieni przez Przyziemne – dodałam zgodnie z prawdą. – Właściwie to mogłabym po prostu całą sprawę zostawić Clave…
Urwałam. Zamierzałam powiedzieć, że Clave ma teraz na głowie większe problemy, ale nie było potrzeby zdradzania się z takimi informacjami przed kimkolwiek. To chyba od Konsula przejęłam ten nawyk tworzenia kamiennego muru, udawania przed całym światem, że Clave jest silne i niewzruszone, niezależenie od tego, co się działo, bo przecież musieliśmy sprawiać takie wrażenie, gdyż przyznawanie się do słabości potencjalnemu wrogowi dawało mu dodatkowy atut. Może i niewinna, anielska blondyneczka nie stanowiła zagrożenia dla Nocnych Łowców, lecz i tak nie powinnam jej obarczać naszymi kłopotami. Ona, Przyziemna, skoro już o nas wiedziała, miała wierzyć, że stanowimy niezawodną ochronę przez całym złem świata i nic nami nie zachwieje.
A tak poza tą całą ideologią, czułam zwykłą, ludzką ciekawość. Ta sprawa zaintrygowała mnie na tyle, że sama chciałam poznać wszystkie wyjaśnienia, nie oddawać jej nikomu. Ani Clave, ani przemądrzałemu Jace’owi, ani nawet Robertowi i Maryse, odpowiedzialnym za opiekę nad Nowym Jorkiem. Sama ją odkryłam i sama bez żadnej pomocy zamierzałam ją zakończyć.
- Mój tata nas zostawił, gdy miałam trzy lata – odezwała się niespodziewanie Marie. Wpatrywała się szklistym wzrokiem w przestrzeń gdzieś przed sobą i wydawała się jakby bledsza niż jeszcze chwilę temu.
Miałam ochotę jej przypomnieć, że to nie o historię życia rodzinnego prosiłam, ale ugryzłam się w język. Skoro tak odpowiadała na moje pytanie, to pewnie wiarołomny tatuś miał coś wspólnego z tematem. Poza tym powstrzymało mnie coś w sposobie, w jakim mówiła – cicho, poważnie i z namysłem. To nie była pora na cierpkie komentarze.
- Właściwie to nawet go nie pamiętam. Oczywiście, widziałam później jakieś zdjęcia, ale sama nie mam żadnych wspomnień, byłam za mała. Mógłby dla mnie nie istnieć.
Zauważyłam, że jej dłonie, do tej pory spokojnie położone na kołdrze, teraz zacisnęły się w pięści. W tym jednym byłyśmy podobne, ja też nie miałam jak zapamiętać mojego taty, ale z zupełnie innej przyczyny.
- Przez kilka lat nie słyszałyśmy o nim ani słowa, jakby zapadł się pod ziemię. Potem nagle się odezwał. Nalegał, żeby się z nami zobaczyć… Nie myślał wcale o powrocie, chciał tylko się spotkać i wytłumaczyć. Mama nie umiała mu wybaczyć, ale w końcu zgodziła się na rozmowę… i tak to się zaczęło. – Rzuciła mi szybkie, przelotne spojrzenie. – Wciąż zdarza im się widywać, ale niezbyt często.
Wstrzymałam oddech, czekając na kluczowy moment – wyjaśnienie, co ojciec Marie miał wspólnego ze Światem Cieni. Dziewczyna przez chwilę milczała z zagadkową miną, aż wreszcie rzekła powoli:
- Mój ojciec jest wilkołakiem.
Wypuściłam powietrze z płuc. Czegoś takiego należało się spodziewać, przemiany w wilkołaka albo wampira; najprostszy sposób na wciągnięcie Przyziemnych w rzeczywistość niczym z mitów i legend.
- Kiedy to się zaczęło… zupełnie tego nie rozumiał, nie wiedział, co się z nim działo. Podobno zachowywał się nietypowo, bywał bardziej drażliwy, a nawet agresywny… Dlatego właśnie nas zostawił. Nie chciał nas narażać… na swoją obecność.
- To raczej szlachetne z jego strony – zauważyłam.
- Wiem – potwierdziła Marie. – Ale widzisz… chodzi o to, że… ja nie mam ojca. Nigdy nie miałam. Ten pan, który widuje się z moją mamą i jest wpisany gdzieś w papierach… to dla mnie ktoś obcy.
Jej słowa wydawały się spokojne i rzeczowe, ale nutka dziwnej, może nawet nieświadomej zajadłości w głosie przeczyła ich znaczeniu. Marigold sprawiała wrażenie, jakby miała żal do ojca i swoją obojętnością chciała go ukarać. Nie, żeby cokolwiek z tego mnie dotyczyło… Interesowałam się tylko kilkoma elementami: wilkołak, spotkał, powiedział.
- A potem nagle postanowił wrócić i was oświecić? – Skierowałam rozmowę na najważniejszy dla mnie detal.
- Tak, mniej więcej. Chyba już się trochę z tym wszystkim oswoił, a… sama widzisz, jak to jest. Świat okazuje się znacznie bardziej niebezpieczny, niż mogłyśmy przypuszczać, więc postanowił nas ostrzec, tak po prostu, żeby nas przygotować… na wypadki takie jak ten.
- Na coś takiego trudno się przygotować – zauważyłam, wbijając wzrok w szczególnie spienioną falę na kołdrze. Żołądek związywał mi się w supeł na myśl o tym, do czego by doszło, gdybym przedwczoraj choć trochę się spóźniła. Do czego być może bezustannie dochodzi w wielkim mieście pod opieką grupki nastolatków, nadzorowanych jedynie przez dwoje dorosłych. Nie wyobrażałam sobie, że rzeczywistość może wyglądać tak ponuro, kiedy siedziałam w bezpiecznym, chronionym przed demonami Alicante, w którym na każdym kroku sterczał wykwalifikowany Nocny Łowca. Nagle błogi spokój mojego ukochanego miejsca zdał mi się zwyczajną kpiną.
- Nie myśleliście nigdy, że może… lepiej nam powiedzieć? Że może dla własnego dobra powinniśmy umieć bronić się sami, w każdej sytuacji, móc się leczyć… wiedzieć, czego się spodziewać?
W głosie Marie słychać było delikatny wyrzut. Poczułam wstydliwe gorąco na policzkach i zauważyłam, że w tej jednej chwili wyleciały mi z głowy wszystkie sensowne, znane od lat argumenty, jakie zawsze dowodziły, że beztroska Przyziemnych jest ich największym błogosławieństwem. Kiedy usłyszałam tak sformułowany punkt widzenia, stawało się oczywiste, że przecież tak, tak jest, że przecież ja też wolałabym wiedzieć. Z trudem zebrałam myśli.
- Staramy się was chronić – odparłam wolno, przypominając sobie upalny dzień osiem lat temu i podobne pytania zadawane przeze mnie. Wtedy odpowiadała mi Eleanor Warpride, doświadczona Łowczyni, z włosami ściągniętymi w schludny, siwy kok. Dobrze pamiętałam, jak onieśmielona przychodziłam na jej lekcje i z jaką nabożną czcią słuchałam jej wyjaśnień dotyczących historii i zwyczajów Nefilim. Pamiętałam, że jej odpowiedź bez trudu rozwiała na lata wszelkie moje wątpliwości. – To, czego nie wiecie, w żaden sposób was nie rani. Możecie żyć spokojnym, normalnym życiem, bez paniki i bez koszmarów. Owszem, wypadki się zdarzają, ale potrafimy zadbać o wasze bezpieczeństwo. A demony są silne, sama widziałaś. Niewielu ludzi mogłoby sobie z nimi poradzić, nie bez tego wsparcia, które nam zapewnia anielska moc.
Dziwnie było myśleć „wasze”, a nie „ich”, jakiegoś nieokreślonego zbiorowiska nieznanych ludzi. Z bezpośredniej perspektywy wszystko wyglądało nieco inaczej. Rozsądne argumenty nagle wydawały się bardzo słabe w zderzeniu z rozżaleniem emanującym z Marie. Na jej miejscu na pewno czułabym się podobnie.
- Naprawdę uważacie nas za gorszych – zauważyła ze smutkiem. – Daliście sobie prawo decydować o losie ludzkości, nie pytając nas nawet o zdanie.
- Nie chodzi o podział na lepszych czy gorszych! Ale takie są fakty: jesteśmy silniejsi. I to nie tak, że robimy to dla własnej przyjemności. Masz w ogóle pojęcie, jak wygląda nasze życie? Rezygnujemy ze wszystkiego, żeby ratować świat przed zagładą, a okazuje się, że to dla was nie w porządku? Chcielibyście zobaczyć, co się stanie, jak damy wam wolną rękę, przestaniemy się tak, cha, cha, „wywyższać”? Ciekawe, czy przetrwalibyście jeden dzień bez naszej opieki!
Zerwałam się z krzesła, ale nie opuściłam pokoju. W zamian za to podeszłam do okna i utkwiłam wzrok gdzieś w brooklyńskim horyzoncie, żeby ukryć twarz przed spojrzeniem Marigold. Spróbowałam uregulować przyspieszony oddech, wpatrując się bezmyślnie w – a jakże, uspokajający – błękit nieba. Poniosło mnie. Chyba nie umiałam najlepiej przyjmować krytyki… a zdecydowanie nie tej pod adresem Nefilim. Od razu się wtedy jeżyłam i broniłam ich ze wszystkich sił. Clave, Nocni Łowcy, ten świat – to było jedyne, co miałam. Stanowiło część mnie, definiowało mnie…
Kiedy widziałam poupychane w każdym kącie marynarskie dekoracje w pokoju Marie, rozumiałam jaśniej niż kiedykolwiek, że jestem bardziej Nefilim niż ludzką osobą. Zdawało mi się, że każdy z nas był.
Ku mojemu zaskoczeniu, Marigold nie obraziła się ani nie zaczęła wykłócać. Zamiast tego najzwyczajniej w świecie wybuchnęła śmiechem. Odwróciłam się od okna z, byłam tego pewna, znakami zapytania w miejscu źrenic.
- Zdajesz sobie sprawę, jak to zabrzmiało? – wydusiła z siebie Marie pomiędzy kolejnymi salwami chichotu. – „Ratować świat przed zagładą”… Przepraszam, ale to jak cytat z kiepskiego filmu akcji. Może masz rację. Nie wiem. Nie chciałabym zostać tak zupełnie sama na łasce i niełasce tego demona. Tylko… – Machnęła ręką. – Nieważne.
Zgodziłam się z nią w tym punkcie. Dalsze wałkowanie tego tematu mijało się z celem, żadna z nas nie przekonałaby drugiej do zmiany zdania. Mogłam wykorzystać ten czas znacznie lepiej. Wolnym krokiem wróciłam na krzesło, pochłonięta formułowaniem kolejnego ważnego pytania.
- Mówiłaś, że twój ojciec jest wilkołakiem – zaczęłam. Marie momentalnie lekko się skrzywiła. – Wiesz może, gdzie mieszka?
Marie nabrała podejrzeń.
- Chcesz go ukarać? – przestraszyła się. – Za to, że nam powiedział? To naprawdę taka wielka zbrodnia? Przysięgam, że nie wykorzystamy tego przeciwko wam, nie musisz się martwić!
Zdziwiłam się, że z takim zaangażowaniem broni ojca, do którego odczuwała w najlepszym razie niechęć.
- Hej, hej, spokojnie, nie jestem aż taka wredna. Prawdę mówiąc, to powinnam coś z tym zrobić, ale w porządku, daruję wam. Chodzi mi o coś zupełnie innego, po prostu przydałoby mi się stado wilkołaków do pomocy w pewnej ważnej sprawie. Nic groźnego, naprawdę.
- Myślałam, że wy wszystko macie pod kontrolą.
- Pewnie zazwyczaj mamy. Ja jestem nowa w mieście, więc wiele się jeszcze muszę nauczyć.
Przed udzieleniem odpowiedzi, Marigold zamyśliła się głęboko. Zmarszczone czoło zdradzało skupienie, niemal fizycznie było widać, jak przeszukuje wspomnienia, by dogrzebać się do tego jednego detalu.
- O ile się nie mylę, Jason wspominał kiedyś o Chinatown – wyrzekła w końcu.
Opacznie zrozumiawszy moją zdezorientowaną minę, pospieszyła z obszernymi wyjaśnieniami na temat, który miał dla mnie marginalne znaczenie.
- Jason to mój brat. Starszy, więc pamiętał ojca z dzieciństwa… Bardzo przeżył jego odejście, przez lata za nim tęsknił. Miał do niego żal, jak my wszyscy, ale zdołał mu wybaczyć, a teraz spotykają się… dość często. Zazwyczaj to on dostarcza nam najnowsze informacje ze Świata Cieni. Przynajmniej do niedawna tak było, bo teraz rzadziej się z nim widujemy. Został marynarzem – oświadczyła, nie kryjąc dumy. – To jemu zawdzięczam większość z tych ozdób. – Gestem dłoni ogarnęła pokój wypełniony morskimi akcentami.
Pokiwałam głową z udawanym zainteresowaniem. Nie byłam pewna, jak skomentować te wyznania, miałam więc nadzieję, że mój głupawy uśmiech wystarczy. W innych okolicznościach mogłabym uznać historię rodziny Marigold za pasjonującą, ale po spędzeniu połowy dnia na beztroskiej pogadance coraz silniej doskwierało mi  przeświadczenie, iż bez walki pozwalam wymknąć się Valentine’owi, tylko ułatwiając realizację jego mrocznych planów. Nadszedł czas, by brać się do roboty i niespodziewanie znajomość z Marie mogła mi w tym pomóc.
- Dzięki. Stokrotne dzięki, może właśnie przyczyniłaś się do uratowania świata – powiedziałam pospiesznie. – Oby – dodałam po chwili namysłu. – Bardzo miło mi się z tobą rozmawiało, ale muszę już lecieć. Chciałabym. Gdybym tylko wiedziała, jak trafić do tego całego… jak to mówiłaś? Chi… co?
- Naprawdę jesteś tu nowa… Podaj mi laptopa, to ci pokażę, jak tam trafić – zaoferowała Marie.
Rozejrzałam się bezradnie. Nie miałam bladego pojęcia, jak wygląda przedmiot, kryjący się pod nazwą „laptop”.
- To ta płaska, duża rzecz na biurku. – Usłyszałam podpowiedź. – Nie mów mi, że tam, w tym waszym kraju, nie korzystacie z najnowszej technologii, żeby tropić demony?
- Jesteśmy raczej staroświeccy – wyjaśniłam z kwaśnym uśmiechem, podnosząc z blatu szare, dosyć ciężkie… jakby pudełko.
Marigold odchyliła jego wieko, które natychmiast rozbłysło światłem, od razu kojarząc mi się z naszymi serafickimi nożami. Na wewnętrznej stronie wieczka widać było zmieniające się, dziwne obrazki, kiedy dziewczyna sprawnie manewrowała palcami na drugiej stronie urządzenia, leżącej płasko na kołdrze. Po chwili zademonstrowała mi widok do złudzenia przypominający zwykłą, papierową mapę. Następnie dokładnie wyjaśniła mi, jak najszybciej trafić do owego Chinatown, po kilka razy upewniając się, że dobrze zrozumiałam i zapamiętałam wszystkie etapy. Na koniec pokazała mi jeszcze kilka zdjęć z okolicy, żebym od razu się zorientowała, kiedy trafię na miejsce. Gorąco jej podziękowałam.
- Przykro mi, że nie mogłam ci podać dokładniejszego adresu. Nigdy nie interesowałam się szczegółami z życia ojca… Nie wiem, czy w ogóle uda ci się coś znaleźć, to spora dzielnica.
To urocze, że tak się przejęła moją prośbą. Na pewno znacznie łatwiej byłoby mi z nazwą ulicy i może jeszcze fotografią człowieka, którego szukałam, ale nie mogłam narzekać. Miałam teraz jakiś punkt zaczepienia, czyli znacznie więcej niż zaledwie wczoraj wieczorem. Wierzyłam, że dam radę. Skoro tak łatwo wytropiłam Valentine’a za pierwszym razem, teraz też mi się uda, musi się udać. Bądź co bądź, jak na razie z nim nie skończyłam. Nie miałam nic lepszego do roboty, a skoro całą energię poświęcę na jedno zadanie, coś na pewno osiągnę.
Pożegnałam się z Marie, życząc jej zdrowia, po czym wymknęłam się z domu. Nie zadałam sobie trudu odmeldowania się u pani Hawn. Nasze kolejne spotkanie najprawdopodobniej znowu przerodziłoby się w sprzeczkę, a mi nagle zaczęło się spieszyć. Jednak biorąc pod uwagę to, czego się dzisiaj dowiedziałam o rodzinie Marigold, mogłam zrozumieć jej niechęć do Świata Cieni. To, co ją spotkało, nie miało nic wspólnego ani z Nefilim, ani tym bardziej ze mną, ale postanowiła obwiniać nas wszystkich. Nie miałam jej tego za złe. Świat magii i baśniowych istot zniszczył jej rodzinę, a sama najlepiej wiedziałam, jaki to ból. Schodząc jej z drogi tylko wyświadczałam jej przysługę.
- Kierunek: Chinatown – powiedziałam sama do siebie. Miałam zadanie do wykonania, a to lubiłam najbardziej.
* * *
Jak widać – nadszedł czas, żebym i ja wylądowała na blogspocie. O tym, co mnie skłoniło do takiej decyzji, zdążyłam już się porozwodzić pod poprzednim postem. Nawet nieźle mi się tu układa, mam parę drobnych problemów, ale ogólnie jest w porządku ;)
Przepraszam Was za tę dziwnie drobną czcionkę w rozdziałach pierwszym, czwartym i dziesiątym. Tekst sformatowany jest identycznie jak wszystkie inne części, zresztą na onecie było widać, że jest tak samo, tu jednak czcionka uparcie wyświetla mi się niewłaściwie i nie mam pojęcia, jak temu zaradzić. Mam nadzieję, że w przyszłych postach ten problem już nie wystąpi.
A rozdział betowany oczywiście przez Christel ;)

10 komentarzy:

  1. Fajnie, że się przeniosłaś na blogspot ^^. Ja do onetu mam taki uraz, że przedwczoraj ostatecznie skasowałam onetowską wersję bloga. A blogspot ma tę zaletę, że można tutaj dawać onetowskie szablony i w ogóle jest przystępny w obsłudze ^^.
    Podobał mi się nowy rozdział, choć nieco mnie zaskoczyło, że bohaterka nie wie, jak wygląda laptop ;P. Choć ten fragment był naprawdę zabawny.
    W ogóle dobrze ci idzie pisanie, mimo, że piszesz w narracji pierwszoosobowej, która do łatwych nie należy i ja z moim marnym półrocznym doświadczeniem w pisaniu bym się na nią nie odważyła ;)). Wychodzi ci to jednak lekko i co najważniejsze - są opisy! A ja zawsze najbardziej lubię czytać opisy. Dialogi też ci dobrze wychodzą, nie masz tego problemu co ja z ich naturalnością.
    Ogólnie bardzo mi się podoba twój pomysł i to, że piszesz o "Darach Anioła", bo uwielbiam tę książkę, a twój blog jest pierwszym fickiem, jakiego znalazłam.
    No i akcja w NY <333333333. Chyba nawet po "Darach Anioła" mam tego bzika na punkcie tego miasta.
    Ogólnie też ciekawa sprawa z tą Marigold. Ona jest przyziemną, ale jej ojciec jest wilkołakiem? Ciekawe, co z tego wyniknie, dobrze, że główna bohaterka (znowu zapomniałam imienia, ech ://) nie chce im sprawić kłopotu, że dowiedzieli sie o Nocnych Łowcach i świecie cieni.
    I fajny też ten fragment o kolorach w domu ^^. I wgl coraz bardziej mi się podoba twoj styl ;).
    Sorry, że taki zagmatwany mi wyszedł ten komentarz. Będę wpadać, możesz mnie informować o nn i cieszę się, że postanowiłaś przeczytać moje opowiadanie ^^.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, ja jestem strasznie sentymentalna, więc na razie kasowania pod uwagę nie biorę, zwłaszcza że zostały tam wszystkie komentarze do poprzednich rozdziałów. Poza tym trochę jestem ciekawa, jak to będzie wyglądało po tej ich wielkiej rewolucji, może się wtedy po cichu zaloguję i popatrzę, co takiego będą chcieli nam zaoferować ;> I zgodzę się, blogspota się bardzo wygodnie obsługuje, a dzięki tym szablonom to właściwie nie ma czego żałować ^^
      Z tego, co pamiętam, to w Alicante, w którym wychowała się Sky, nie działała wszelka elektronika, zresztą Nocni Łowcy i tak byli dość staroświeccy. Uznałam więc, że o istnieniu laptopów może i mogła słyszeć, ale prawdopodobnie nie miała jeszcze okazji zobaczyć żadnego na własne oczy ^^
      Cieszę się, że narracja wypada wiarygodnie. To fakt, że pierwszoosobówka nie jest łatwa, ale po pierwszym opowiadaniu w trzeciej osobie tutaj chciałam spróbować czegoś nowego... i jakoś mi ten sposób bardziej pasował do historii.
      Ha, no właśnie te "Dary" jakoś mało popularne wśród fanfickowiczów, a chętnie bym poczytała coś dobrego osadzonego w tym świecie. Może po filmie jakoś nabiorą popularności... byle nie za bardzo, bo to może bardziej szkodzić niż pomagać.
      Tak, tak, Marie jest Przyziemną, a jej ojciec wilkołakiem, choć został przemieniony dopiero jakiś czas po jej narodzinach. Sky normalnie pewnie bardziej przejęłaby się tym przypadkiem, ale w tej chwili to drobiazg, najważniejsze jest odnalezienie Valentine'a. Zresztą Marie wzbudziła jej sympatię i jest skłonna trochę przymknąć oko na jej nadprogramową wiedzę ^^
      Nie ma problemu, ja za to teraz mam wrażenie, że moja odpowiedź jest trochę pogmatwana xd Bardzo mi miło, że chcesz to zostać na dłużej, dopiszę Cię do subskrypcji, mogłabyś mi tylko podać numer gadu, tak wygodniej się powiadamia? ;) A Twoje opowiadanie przypadło mi do gustu, właściwie już dawno powinnam skończyć nadrabianie, tylko że wyjechałam na wakacje i dopiero wróciłam, więc teraz będę kontynuować ^^ Pozdrawiam ;D

      Usuń
    2. Moje gg to 42823678 ^^.
      Też uwielbiam Dary i bardzo chętnie poczytałabym więcej ficków na ich temat, ale twój w zasadzie jest pierwszym, jaki znalazłam ^^.
      Ja skasowałam blog na onecie przede wszystkim dlatego, że bardzo mierził mnie jego adres "skrajnie-rozni" i niezmiernie irytowało mnie, że wszyscy uważali, że "Marmurowe serce" ma tytuł "Skrajnie różni", a tak wcale nie było. Co bardziej wartościowe komcie sobie poprzenosiłam ^^.
      Dzięki za wyjaśnienia co do rozdziału ^^.
      Co do narracji, ja piszę dopiero od pół roku, więc nie odważyłabym się na narrację pierwszoosobową, bo nawet nie wiem, jak się za taką wziąć ;).

      Usuń
    3. Dzięki, już Cię dopisuję do subskrypcji ^^
      Hm, pozostaje mieć nadzieję, że już za jakiś czas Dary zdobędą trochę więcej popularności wśród fanfickowiczów ^^
      No, właściwie takie jest pierwsze skojarzenie, że adres równa się tytuł - i w sumie w wielu przypadkach tak jest. Ale coraz ciężej trafić na wolny adres akurat taki, jaki się wymyśliło, więc trzeba kombinować. Za to teraz masz dodatkową korzyść z przeniesienia - trafniejszy adres ^^
      Jak się wziąć za narrację pierwszoosobową? Myślę, że na początek wystarczy napisać zdanie, w którym czasownik zamiast w trzeciej osobie będzie w pierwszej xd I tak dalej, i dalej... i jakoś pójdzie. Myślę, że z czasem zaczyna się coraz bardziej zauważać, w jaki sposób należy prowadzić tę narrację, im dłużej "siedzisz" w bohaterze, tym bardziej pamiętasz, że widzisz świat tylko jego oczami, że skupiasz się na jego emocjach... Ale wszystko też zależy od konkretnego opowiadania. Taka narracja jest idealna, kiedy chce się skupić na jednej konkretnej postaci, kiedy ważna jest strona psychologiczna albo kiedy chce się wprowadzić jakiś element zaskoczenia, pokazując niespodziewanie coś, o czym narrator wszechwiedzący musiałby wiedzieć od samego początku. Na pewno warto próbować w pisaniu różnych rzeczy, w ten sposób coraz bardziej się rozwijamy. Może pewnego dnia poczujesz się w pisaniu na tyle pewnie, żeby spróbować też pierwszej osoby, to na pewno ciekawe doświadczenie ;)

      Usuń
  2. Na śmierć zapomniałam o tym rozdziale! Miałam skomentować już wieki temu, nieładnie Shy, nieładnie... Marie, Marigold. Ponownie odniosłam wrażenie, że ta urocza istota wywiera cudowny wpływ na Sky. Przy niej dziewczyna jest spokojniejsza i oddalona od świata pełnego mrocznych porachunków z demonami. Mam nadzieję, że te dwie prędko się zaprzyjaźnią, zresztą już teraz widoczna jest między nimi chemia, nić porozumienia i empatii. Sam pokój blondynki zasługuje na wielki plus ode mnie. Kocham kolor niebieski, mam błękitny pokój i namiętnie zbieram do niego różnorakie, błękitne (a jakże!) dodatki. Rozmowa przebiegała między bohaterkami naturalnie, czułam się tak, jakbym się znajdowała tuż obok nich jako osoba trzecia, co było niesamowitym uczuciem, nawiasem mówiąc. Ogółem, gdy wyczytałam w tekście słowo "wilkołak" to się zdziwiłam nieźle. Ojczulek tej słodkiej Marie to potwór? I teraz Skyeline zacznie go szukać...? Akcja nabiera tempa, najpewniej w kolejnych rozdziałach czeka nas niesamowity zwrot :) Nie mogę się doczekać! Całuję, jak zwykle urzeczona Twoim stylem, językiem i wszystkim! ;***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ nie ma problemu, w końcu ja sama nierzadko zwlekam jeszcze dłużej z komentarzem, czy, tak jak teraz, z odpowiedzią.
      Cieszę się niezmiernie, że postać Marie przypadła Ci do gustu, sama też myślę o niej bardzo ciepło. I całkiem nieźle kombinujesz, rzeczywiście, obecność Marigold ma wywrzeć pewien wpływ na Sky. Niebieski to bardzo ładny kolor, właśnie taki... spokojny. Kiedyś nawet uważałam go za swój ulubiony, później przerzuciłam się na zielony, a ostatnio coraz bardziej skłaniam się ku wersji, że wszystkie (bądź prawie wszystkie) kolory coś w sobie mają, jak tylko weźmie się odpowiedni odcień ^^
      Twoje słowa odnośnie naturalności rozmowy są dla mnie szczególnie ważne, bo od niepamiętnych czasów staram się jakoś polepszyć swoje dialogi, żeby brzmiały żywo i realistycznie, a także żeby odpowiednio wyważyć ilości partii mówionych i wplecionych między nie opisów.
      A tak, tak, tatusiek Marie to wilkołak... Ale czy na pewno zasługuje na miano potwora? Myślę, że ludzie dotknięci wilkołactwem są przede wszystkim nieszczęśliwi, to coś jak choroba, tylko z magicznego świata. Oczywiście wszystko zależy, jak traktują swoją przypadłość, mogą zacząć wykorzystywać przewagę, jaką mają nad ludźmi i narobić trochę kłopotów, ale w takich sytuacjach Nocni Łowcy szybko doprowadziliby ich do porządku. No i oczywiście sama ich obecność może być trochę... przerażająca, zwłaszcza gdy ktoś nie zna sekretów świata magii.
      Mam nadzieję, że to, co przygotowałam na następne rozdziały, Was nie rozczaruje ^^
      Dziękuję bardzo za komentarz i całuję ;*

      Usuń
  3. Zgadzam się z Aleks! Wydaje się, że Marie uspokaja Sky, w jej obecności dziewczyna łapie oddech, trzeźwiej myśli, przede wszystkim nie skupia się na niedawno poniesionej porażce, a patrzy w przyszłość. To na pewno duży plus. Czyli wszystko się wyjaśniło - Marie jest córką mężczyzny, który w wyniku niefortunnych zdarzeń zmienił się w wilkołaka. Nie powiem, żeby to była specjalnie pozytywna historia, ale wydaje się boleśnie prawdziwa. To, jak Świat Cieni skrada się, czasem niespodziewanie zderza ze światem, który można nazwać normalnym, ludzkim, nie jest ani łatwe ani przyjemne. Jak widać, czasem wyjątkowo bolesne. Podoba mi się motyw tej rodziny, urzekłaś mnie też opisem pokoju Marigold, oddaje całą jej naturę, jest taka pozytywna, kojarzy się z pewną rześkością oceanu. Naprawdę polubiłam tę postać. Więc Sky czekają przygody w Chinatown? Cieszę się na taką perspektywę. Cieszę się też, że wykorzystałaś motyw wilkołaków, nie wampirów. Ostatnio to właśnie one bardziej mnie interesują, a w oryginalnych Darach Anioła wydawały mi się nieco pominięte. Jestem ciekawa, w jaki sposób Skyeline, nasza nieco zarozumiała Sky poradzi sobie w konfrontacji z grupą Podziemnych, od których ewidentnie potrzebuje pomocnej dłoni. Czy na potrzeby swojej misji może się ukorzyć?
    Swoją drogą bawi mnie patos, z jakim Sky mówi o tym, jak to Nefilim ratują świat, ale to tak idealnie wbije się w jej postać - ta wiara w istotę istnienia Nocnych Łowców, w ich zadanie, powołanie itp. Naprawdę, wychodzi to świetnie.
    Rozdział, jaki widać, wywarł na mnie całkiem pozytywne wrażenie. Czekam na kolejny ;)
    Całusy ; **

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, osoba Marie pozwala Sky na zupełne oderwanie się od świata Instytutu i złośliwości Jace'a. I przy okazji bardzo dobrze się składa, że ma jakąś tam wiedzę o Świecie Cieni, bo dzięki temu Sky może od razu powrócić do swojej misji, inaczej mogłoby jej ciężko znaleźć jakikolwiek trop.
      Kiedy dwa światy istnieją tak blisko siebie trudno, żeby obyło się bez jakichś zderzeń. I o ile magia wydaje się czymś fajnym, kiedy możemy wyobrażać ją sobie na własny sposób, wymyślać fantastyczne moce itd., to w rzeczywistości na pewno nie byłaby tak sielankowa. I to widać właśnie na przykładzie wilkołactwa - jak pisałam wyżej do Christel, można je porównać do takiej magicznej choroby. Nie jest ona na szczęście śmiertelna, ale na tyle poważna, że potrafi mocno zmienić całe życie. A gdyby ojciec Marie nie zdecydował się na odejście? Mogłoby być jeszcze gorzej. Mógłby stracić nad sobą panowanie i skrzywdzić swoją rodzinę, podobnie jak było to w książce z Maią i jej chłopakiem. To smutne historie, ale sprawiają, że magia nie jest taka różowa, jest w niej więcej realizmu.
      Jak słusznie zauważyłaś, Sky nie lubi korzyć się przed nikim... ale nawet ona rozumie, jak poważna stała się sprawa Valentine'a. To, czy dla dobra ogółu jest w stanie pójść na drobne ustępstwa to poniekąd pewien sprawdzian jej dojrzałości. A jak to wyjdzie w praktyce - okaże się już niedługo, bo, hip hip hurra, jestem na dobrej drodze do zakończenia tej kilkutygodniowej przerwy i powrotu z nowym rozdziałem ;D
      O tak, ta powaga odnośnie Nefilim to bardzo charakterystyczne dla Sky i chyba nic dziwnego, skoro wychowała się w samym sercu Alicante, otoczona przede wszystkim starszymi, konserwatywnymi, przywiązanymi do tradycji Nocnymi Łowcami... coś z ich sposobu bycia i nauczania musiało się na niej odbić ;) Cieszę się, że podoba Ci się ten element ^^
      Dziękuję za wyczerpującą opinię i całuję ;*

      Usuń
  4. Hej tam!
    A tak się ostatnio zastanawiałam czy też rzucisz onet w cholerę i się przeniesiesz na blogspot xD Powiem szczerze, że ja sama też miałam sporo wątpliwości co do przenosin, bo do onetu to jednak mam spory sentyment i żal mi go było opuszczać, ale w końcu przebrała się miarka, nie? A teraz, jak już do blogspota przywykłam to nawet zauważyłam jakie ma fajne opcje. Fakt faktem, że czasem kapryśny jest co do czcionek. A próbowałaś może ten taki guziczek co usuwa formatowanie? Albo skopiować notę z notatnika (to zazwyczaj działa)?
    Ponadto, chciałam tylko dać znać, że zabrałam się za czytanie Miasta Kości i wkrótce zabiorę się także (w końcu) za Twoje opowiadanie. Więc spodziewaj się mnie tu wkrótce z komentarzem ;)
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, hej, hej, jak miło widzieć, że wciąż istniejesz w blogosferze ;)
      Widzę, że Ty też się przeniosłaś ;) Prawdę mówiąc mam wrażenie, że mało kto w ogóle tam został, przynajmniej spośród moich znajomych. Przewlekła awaria onetu była denerwująca, ale skoro wymyślili jeszcze tę swoją rewolucję - to po co tam zostawać, skoro to już nawet nie onet? skoro nawet szablon na blogspocie może zostać taki sam... Niczego nie tracimy, a nawet zyskujemy właśnie jakieś dodatkowe możliwości ;)
      Dzięki za rady, spróbuję z nimi pokombinować jak będę miała trochę energii do walki z formatowaniem, może to pomoże ;)
      Oo, to się bardzo cieszę, mam nadzieję, że świat stworzony przez panią Clare przypadnie Ci do gustu ;) Życzę miłej lektury - i książki, i opowiadania ;) Będę czekać z niecierpliwością na Twoją opinię ;)
      Pozdrawiam ;*

      Usuń

Grafika

Szablon wykonała dla mnie Daf. Dziękuję!

Obserwatorzy